Błędy, które popełniłam w badaniach genealogicznych
Mój staż genealogiczny nie jest specjalnie imponujący, wynosi zaledwie 4 lata. Były to jednak lata intensywnych poszukiwań w księgach metrykalnych i innych dokumentach zarchiwizowanych w różnych instytucjach i archiwach państwowych. Podczas poszukiwań, wiele dokumentów nie znajdowałam od razu z powodu błędów własnych. Dopiero w kolejnych próbach po uświadomieniu sobie swoich pomyłek uzyskiwałam potrzebne dane. Przedstawiam kilka swoich błędów, aby uczulić początkujących genealogów na czyhające na ich drodze pułapki.
Nieprawidłowy odczyt danych
Odczytywanie pisma ręcznego to moja największa zmora. Po części wynika to pewnie z tego, że moje pokolenie nie pisze już listów odręcznie i większość czytanych na co dzień tekstów jest przedrukiem. W każdym razie często nie jestem w stanie odczytać ad hoc przeglądanych metryk. Z pomocą przychodzi wykonanie fotografii, którą można zabrać do domu, a nawet poradzić się innych w sprawie odczytu danych. Dobrym przykładem jest sytuacja, która spotkała mnie niedawno. Chciałam złożyć do IPN wniosek o dostęp do teczki siostry mojego pradziadka musiałam jednak zdobyć jej akt zgonu. W jej akcie urodzenia poczyniono niewyraźną notatkę, że zawarła związek małżeński poza miejscem urodzenia i zamieszkania w 1950 roku ze Stanisławem Klichem (takie dane odczytałam). Z rodzinnego wywiadu wiedziałam, że z tego związku nie było potomków. Podobno po ślubie zamieszkała tam z mężem oraz oboje zmarli na tym terenie. Zadzwoniłam więc do właściwego urzędu i przedstawiłam moją sprawę. Nie znaleziono jednak aktu, poprosiłam więc o informacje na piśmie, że szukano, ale nie odnaleziono potrzebnego mi aktu. Urzędnik postanowił się wstrzymać z decyzją i po zostawieniu danych kontaktowych miałam czekać na telefon. Akt znalazł się. Chodziło tu jednak nie o nazwisko Klich tylko Pilch. Zawinił tu wyraźnie odczyt danych, a gdyby nie skrupulatność osoby, która przeszukała 45 lat zgonów, aby znaleźć potrzebny mi akt po nazwisku panieńskim, nie otrzymałabym potrzebnej metryki.
Trzymanie się kurczowo znanego nam zapisu nazwiska naszych antenatów
Na początku nie wyobrażałam sobie sytuacji, że nazwisko moich dziadków, pradziadków itd. może być zapisane inaczej niż w wersji, którą poznałam. Byłam więc ślepa na inne podobnie brzmiące zapisy. Na szczęście bardzo szybko wyleczyłam się z tego nawyku i teraz biorę pod uwagę wszystkie warianty jakie jestem sobie w stanie wyobrazić. Zmianę nastawienia przetarłam na nazwisku Wenz. Uważałam, że osoby noszące nazwisko Wentz, Wenc i Węc, to na pewno inna rodzina. Dobrym przykładem jest mój prapradziadek, który urodził się w 1864 roku jako Stefan Wenc, zawarł ślub jako Stefan Węc, w aktach narodzin dzieci zapisywany jest w formie Wenz lub Wenc. Jeszcze lepszym przykładem jest moja 4xprababka Marianna z domu Welsing. Jej nazwisko widziałam już w formach: Welssing, Welzing, Welcygn, Welszyng, Welcink, Welczyk, Welsim, Welsina, Welsyn, Welsin. Nazwiska naszych przodków to: nazwiska patronimiczne, tworzone od zawodów (profesji), nazw osobowych itd. Jeszcze innym zagadnieniem są formy zapisu nazwisk dla panien (-szczonka, -ówna, -anka) i kobiet zamężnych (-owa, -ina). Należy także brać pod uwagę zmiany w ortografii/zapisie języka oraz znajomość zasad pisowni i dobre ucho spisującego akt. Dodatkowo może dojść niewyraźne pismo, przez co popełnimy błąd w odczycie. Temat rzeka. Trzeba być przygotowanym na niespodzianki.
Zbieranie aktów metrykalnych dotyczących naszych przodków z pominięciem ich rodzeństwa i przybranych rodziców
W księgach urodzenia z a zaboru austriackiego szybko zaczyna się iść po najmniejszej linii oporu. W zapisie urodzonego mamy dane o jego rodzicach i dziadkach. Poznając więc pradziadka, mamy informacje o imieniu i nazwisku prapradziadków oraz praprapradziadków. Sprawa odnalezienia aktu dotyczącego prapradziadka wydaje się więc prosta, w końcu znamy dane jego rodziców. Korzystałam z tego ułatwienia dopóki w dwóch przypadkach nie natrafiłam na mur. Nie mogłam znaleźć aktu urodzenia moich antenatek Franciszki Łabno oraz Marianny Rusin. Jeślibym zbierała przy okazji przeglądania ksiąg akty ich rodzeństwa od razu wiedziałabym, że zapisywano błędne nazwiska. A dokładniej wpisano je w tym wypadku pod nazwiskami ojczymów, bo np. Franciszka z domu Babka była pasierbicą Walentego Łabno. Widocznie zapomniano już o jej ojcu, który osierocił ją gdy miała 2 lata. Zdarzyło mi się także zapisanie osoby pod nazwiskiem babki. Ogólnie błędne zapisy zawsze udawało się jakoś logicznie wyjaśnić po zebraniu większej ilości danych. Ale po co narażać się na takie problemy. Lepiej od razu zbierać wszystkie akty, nie ograniczając się tylko do naszych ascendentów. Innym powodem szybkiego oduczenia się tej praktyki jest konieczność porzucenia tego nawyku w metrykach XVIII-wiecznych i starszych. Informacje w starszych księgach są bardzo skromne, bez zgromadzenia wszystkich możliwych danych dotyczących rodziny, odnalezienie kolejnych przodków jest po prostu nie możliwe.
Odłożenie szukania aktów zgonu na dalszy plan
Przez pierwsze dwa lata badania historii rodziny nie zaglądałam do ksiąg zgonów. Znałam daty zgonów dziadków, pradziadków i niektórych prapradziadków jednak nie miałam tych informacji o dalszych wstępnych. Przyjęłam zasadę, że poszukuję tylko aktu urodzenia i małżeństwa, a akt zgonu poszukam później jak już moje badania będą daleko posunięte. Przyszedł jednak czas na metryki datowane przed 1785 rokiem i musiałam porzucić to założenie. Raz nawet przez nie sprawdzenie aktu zgonu błędnie przyłączyłam do mojego drzewa 6xprababkę, gdyż dziewczynka kryjąca się za tym aktem w rzeczywistości zmarła niedługo po narodzinach. Na swoją obronę mogę przytoczyć argument, że wskazywała na nią liczba lat w akcie małżeństwa. Teraz widząc kilka możliwości nie przyporządkowuję przodków - zostawiam linię na ostatnim pewnym dla mnie antenacie. Oczywiście zbieram dostępne dane dla wszystkich dróg, czasami dwóch lub trzech "kandydatów" na kolejnego przodka. Czasami okazuje się, że dane linie są ze sobą spokrewnione i łączą się. Będzie można tą informację zanotować przy danej gałęzi drzewa. Osobiście jednak na dzień dzisiejszy nie wpisuję "niepewnych" przodków, gdyż uważam, że tworzenie takiego wywodu nie ma sensu. Na szczęście mam ledwie kilka takich dylematów, reszta odnalezionych 7,8 i 9xpradziadków, jak na razie jest możliwa do zidentyfikowania pod względem nietypowego imienia lub rzadszego nazwiska, przez co nie powtarza się w danej rodzinie imię dziecka.
Pomijanie innych dokumentów źródłowych na rzecz korzystania tylko z ksiąg metrykalnych
Równoczesne szukanie w księgach metrykalnych i źródłach pozametrykalnych może znacząco przyspieszyć budowanie drzewa genealogicznego. Podam kilka przykładów. Znamy dane pradziadków i wiemy, gdzie mieszkali, ale nic nie wiemy o rodzeństwie dziadków. Warto wtedy zajrzeć do ksiąg meldunkowych / ksiąg ludności stałej / rejestru mieszkańców. Znajdziemy tam wszystkich mieszkańców danego domu z datami i miejscem ich urodzin. Zdarzy się nawet, że z owymi pradziadkami oprócz ich dzieci mieszkali ich rodzice (lub rodzice jednej ze stron), rodzeństwo lub wujostwo. W sprzyjających warunkach możemy uzyskać więc sporo danych na jednej karcie księgi. Podobnie wygląda sprawa z protokołami dochodzeń hipotecznych. Sprawdzając hipotekę z końca XIX wieku często możemy się od razu dowiedzieć kto był właścicielem tej nieruchomości lub ziemi nawet 100 lat wcześniej. Dodatkowo może być w tym dokumencie zapisana data zgonu poprzednich właścicieli. Później odnajdujemy daty w księgach metrykalnych oszczędzając sobie wertowania tomów karta po karcie.
Niektóre źródła pozametrykalne nie przyspieszą naszych poszukiwań, z powodu braku w nich dokładnych informacji lub swojej obszerności - szybciej może być sprawdzić księgi metrykalne. Jednak dodatkowe źródła niosą wartościowe informacje o codziennym życiu naszych przodków: kiedy zdał egzamin czeladniczy lub mistrzowski i w jakim zawodzie, gdzie i jak długo pracował, do jakiego bractwa/koła należał i jaką funkcję w nim reprezentował, jakie były jego poglądy i talenty, za co był skazany lub w jakiej sprawie był świadkiem, jak wielki majątek (własność) posiadał itd. Po prostu dowiadujemy się kim byli nasi przodkowie, czego nie odgadniemy przeglądając tylko księgi metrykalne.
Ślepa wiara w dokładność zapisu w aktach metrykalnych
Znajdując potrzebne akty urodzenia/chrztu, ślubu i zgonu pieczołowicie analizujemy zawarte w nich informacje. Nie ma się co dziwić, zebrane akty są dla nas przepustką do odkrywania korzeni naszych przodków. Wierzymy, że spisany akt jest dokładny. Nie zawsze tak jest. Przykładowo mój dziadek jako datę urodzenia ma wpisany 1 stycznia, a urodził się 18 grudnia. Po prostu jego ojciec nie spieszył się ze zgłoszeniem narodzin: zła pogoda, później święta i tak przeciągnęło się zgłoszenie, a księgi już zamknięto. Został więc 1 stycznia. Innym problemem jaki zaobserwujemy są zmieniające się imiona lub nazwiska/przezwiska rodziców. Ja w mojej rodzinie na razie tylko w trzech przypadkach natrafiłam na zmienność nazwiska/przezwiska: Giemza-Wroński, Kamiński-Szponder oraz Mardak-Walaszek. Niestety ta przemienność nie zawsze jest zaznaczona w metryce spójnikiem vel, seu, sive lub vulgo. W 1 połowie XVIII wieku w metrykach, które przeglądałam nie stosowano zapisu dwóch nazwisk przy jednej osobie (zapisywano pod jednym z nazwisk), a w późniejszych aktach zdarza się już taki zapis. W XIX wieku nawet całkiem regularnie. Z tego powodu czasami trzeba się cofnąć w swoich badaniach nawet o wiek, aby zaobserwować to zjawisko. Jest to dodatkowy powód, aby zbierać wszystkie akty, a nie tylko te dotyczące naszych antenatów - wcześniej zauważymy takie zmiany. Kolejnym zagadnieniem jest zapis wieku w aktach małżeństwa i zgonu. Z moich obserwacji wynika, że w aktach małżeństw najczęściej podawano prawidłowy wiek nowożeńców. Jednak zaobserwowałam, że informacja ta jest mniej precyzyjna w przypadku, gdy młoda para różni się od siebie wiekiem lub przy zawieraniu kolejnego związku małżeńskiego. Przykładowo mój przodek podczas trzeciego ślubu miał tyle samo lat, co podczas drugiego, który zawarł 10 lat wcześniej. Jeśli chodzi o akty zgonu tu przekłamania dotyczące wielu są znacznie bardziej spektakularne. O ile w XIX wieku podawano liczbę lat całkiem precyzyjnie to w XVIII wieku chyba co trzeci mój przodek dożył 80-90 lat. Jak zobaczyłam, że mojej 6xprababce wpisano w akcie zgonu 130 lat to mówiąc kolokwialnie prawie szczęka mi opadła. Najgorsze, że nie ona jedyna podobno żyła ponad 100 lat. I jak tu później wierzyć aktom po takich "kwiatkach"? Niestety do aktów musimy podchodzić z dystansem. Pamiętajmy, że zgłaszający byli najczęściej niepiśmienni, a upływ czasu wiązali z innymi wydarzeniami (urodził się wtedy, co rzeka zalała pole, albo zmarł trzy ćwierci roku po ślubie u Nowaków itd.). Dodatkowo im dalej zgłaszający jest oddalony pokrewieństwem tym pomyłka może być znaczniejsza. Po prostu trzeba być czujnym.
(Nie)rzetelność informacji z "drugiej ręki"
Obecnie podejmując poszukiwania informacji pierwszym krokiem jaki czynimy jest otworzenie komputera i skorzystanie z "wujka google". Odnalezione przez wyszukiwarkę wyniki przeglądamy traktując je jak teksty źródłowe, a często przecież nie wiemy skąd podana informacja pochodzi. Idąc dalej traktujemy je jak rzetelne źródło - jednym słowem prawdziwe. I tu zaczynają się schody, bo wokół pozyskanej informacji budujemy całą otoczkę naszej tezy. Często po dłuższym okresie wytężonej pracy, która miała ugruntować naszą teorię dochodzimy do wniosku, że była ona błędna. Gorzej dla nas, gdy nigdy nie zostanie ona poddana weryfikacji. Dawniej głównym źródłem były książki. Niestety starsze publikacje o tematyce regionalistycznej mają znaczącą wadę. Nie podawano w nich skąd autor wziął podane informacje, czyli brak przypisów. Na szczęście poważniejszych opracowaniach książkowych przypisy występują, co pozwala zasięgnąć wiedzy u źródła. Przykładowo: W dwóch przypadkach próbowano osiedlić Niemców na gorszych glebach (Jata, Jeżowe), ale później 10 rodzin przeniesiono na inny teren, na lepsze gleby. To zapis z Rocznik Kolbuszowski 2, Z dziejów kolonii niemieckich w Puszczy Sandomierskiej (XVIII—XX w.) s. 45-63. Źródłem tych słów była publikacja Działalność kolonizacyjna Marii Teresy i Józefa II w Galicji 1772-1790: Osiedlonych w 2 wymienionych miejscowościach 10 rodzin niemiecki nie mogło się utrzymać ze względu na liczne karczowiska, przeniesiono je do innych dóbr kameralnych, tutaj zaś sprowadzić należy osadników krajowych (National Ansiedler). To zaś znowu informacja na podstawie innej publikacji: Quellenbuch zur deutschen Ansiedlung in Galizien unter Kaiser Joseph II. Beteiligte Personen und Organisationen. I wreszcie tutaj znajdziemy przedruk ukazu cesarza Józefa II, czyli źródło pierwotne. Kolejnym źródłem informacji, z którego korzystamy są strony i portale genealogiczne. Kolejna pułapka na tych, którzy chcą iść na łatwiznę. Nie zapominajmy, że strony i portale genealogiczne istnieją po to, aby wspierać nasze poszukiwania, a nie przeprowadzać je za nas. Informacje online należy sprawdzić równie skrupulatnie jak te zawarte w opracowaniach książkowych. Dopóki nie odnajdziemy źródła pierwotnego (metryki, dokumentu tekstowego) tych danych nie są one sprawdzonym i pewnym źródłem wiedzy. Warto o tym pamiętać.
Gromadzenie danych na jednym nośniku
Posiadając tylko jedną kopię zebranych danych zawsze narażamy się na możliwość ich utraty. Sama kilka razy straciłam jedyną kopię zdjęć. Na szczęście miałam notatki tekstowe i nie nie musiałam drugi raz przeszukiwać tych samych ksiąg. Uczuliło mnie to jednak na posiadanie co najmniej dwóch kopii danych. W tym punkcie podzieliłam sobie dane na istotne i mniej istotne. Do informacji istotnych należą zdjęcia metryk moich przodków, ich rodzeństwa i kolejnych dzieci, dane pozametrykalne dotyczące przodków oraz zebrane wersje elektroniczne zdjęć rodzinnych. Mam cztery lub więcej kopii tych danych: na dysku zewnętrznym, dwóch komputerach i dysku Google. Powinno być to wystarczające zabezpieczenie przed utrata tych informacji. Mniej dla mnie istotne dane dotyczą dalszych krewnych i powinowatych, fragmenty książek i opracowań dostępnych w bibliotece dotyczących okolicy itp. Tutaj dane mam w dwóch kopiach: na komputerze i dysku zewnętrznym.
Nie zapisywanie pomysłów, wniosków itp.
Często przeglądając metryki lub publikacje w naszej głowie zaczynają się formułować hipotezy do sprawdzenia na później. Wierzymy, że nie zapomnimy poczynionej obserwacji, nie robimy więc żadnych notatek. Kilka dni później próbujemy sobie przypomnieć co nam chodziło po głowie, a tu pustka... Jasne jest szansa, że przypomnimy sobie daną informację, ale jest też możliwość, że powstanie nam w głowie całkiem inna myśl. Może tamta hipoteza była błędna, a może i nie. Nie ma jak tego sprawdzić. Warto notować sobie na bieżąco obserwacje i wnioski jakie nam przyjdą po przeglądnięciu danych. Zanim zabierzemy się do przeglądania księgi zastanówmy się jakie fakty oprócz szukanych metryk warto będzie zbierać. Ja osobiście notuję także pojawienie się nazwiska, które nosili moi antenaci z innej parafii, nazwiska właścicieli wsi i oficjalistów, notatki sporządzone na kartach ksiąg (np. informacje o pożarze czy epidemii) i inne odbiegające od normy dane. Prowadzenie badań ułatwi nam też notowanie sygnatur, które sprawdziliśmy w archiwach i co w nich znaleźliśmy oraz tych, które czekają na sprawdzenie. Sama niestety wielokrotnie nie robiłam takich notatek i do dzisiaj zdarza mi się przeglądnąć sygnaturę sprzed kilku lat. Nie jest to istotne, gdy możemy bez ograniczeń zamawiać dokumenty, ale gdy takie ograniczenia są stosowane w archiwum jest to już istotny kłopot. Jednym słowem: notujcie!
Błędy, które popełniałam nie są wyjątkowe i można ich było uniknąć. W moim przypadku dawałam się na nie nabrać przez pośpiech i brak elastyczności. Chciałam jak najszybciej wykonać wywód przodków, poznać kolejne pokolenie. Wiedziałam, że na dogłębne badania ze względu na odległość i brak czasu nie będę mogła sobie pozwolić, a chciałam szybkich rezultatów. W genealogii taka droga prowadzi na manowce. Kolejną sprawą jest mierzenie życia i spraw codziennych przodków żyjących w XIX i XVIII wieku obecnymi standardami. Łatwo dojść do błędnych założeń.
Nie ma się co oszukiwać zawsze jakieś błędy będę popełniać. Jednym z sposobów sprawdzenia zebranych informacji jest prowadzenie tego bloga lub po prostu zadawanie pytań innym Genealogom. Wymiana zebranych informacji, spokojne poszukiwania i otwartość umysłu pomaga mi ustrzec się przed niektórymi błędami, nie wyeliminuje jednak ich wszystkich. W końcu błądzić jest rzeczą ludzką.
No no no, odwaliłaś kawał dobrej roboty. I samokrytyki :) Powodzenia w dalszych poszukiwaniach.
OdpowiedzUsuńŻadna samokrytyka - szczera prawda :D Jak już zauważyłam, gdzie leżał mój błąd, to sama chciałam się pacnąć w głowę ;) A ile czasu straciłam!
UsuńPozdrawiam i czekam na kolejny wpis na Twoim blogu!
Paula, jakoś wena mnie opuściła :) Mam nadzieję, że powróci :)
OdpowiedzUsuńTylko tak trudno okiełznać ekscytację, gdy w murze pojawi się szczelina i nowi przodkowie się przez nią do mnie wpychają. A z nimi "pociotki" różne. Ale bezlitośnie gałąź przycięłam, gdy błąd zauważyłam.
OdpowiedzUsuńZnalazłaś 9x pra? Gratulacje!
Krystyno dziękuję za komentarz :)
UsuńZgadzam się, że czasami dopiero po ochłonięciu zaczyna się analizować koligacje i szukać potencjalnego błędu :) Na razie udało mi się znaleźć dwie pary 9xpradziadków i marzy mi się odszukanie chociaż jednego 10xpradziadka :P
Pozdrawiam